Moja droga

Urodziłem się w małym miasteczku w Kolbuszowej koło Rzeszowa 20.02.1958 roku. Uprzedzę, że moja droga usłana jest „wielką księgą wielkich przygód”. Prawdopodobnie dlatego, abym mógł zrozumieć lepiej siebie i innych. Nigdy w niczym nie miałem złych intencji i niczego złego świadomie nie uczyniłem. Tak po prostu było zorganizowane moje życie na Ziemi.

Wielka księga przygód

Swoją drogę odkryłem już jako młody człowiek. Nie sam. Pomogli mi w tym zwykli ludzie, mistycy i naukowcy z tego – i z tamtego świata. Świadomie realizuję mój film z zaświatów od momentu, kiedy go poznałem. Dogłębne i zasadnicze odkrycie tej drogi nastąpiło w dwóch etapach. W wieku 17 lat oraz w Krakowie, kiedy ukończyłem lat 20. Krótko opowiem o tym wszystkim i dlaczego zacząłem pisać refleksje o życiu. W gruncie rzeczy one są najważniejsze i stanowią istotę rzeczy. Nie życiorys. On do tego jedynie posłużył, aby powstały pisma, które mają pomóc wędrowcom kosmosu. W całości zadedykowałem je Mamie Jezusa.

Jako młody chłopak uwielbiałem rowery i motory. Lubiłem je naprawiać razem z moimi z braćmi. Ojciec był mechanikiem samochodowym. Więc trochę się podszkoliłem w rozumieniu działania silników. Po ukończeniu szkoły podstawowej poszedłem do zawodówki o profilu zegarmistrzowskim. Później jednak wybrałem się do liceum samochodowego. Nie ukończyłem go. Niedługo potem stało się coś, czego nie mogłem się spodziewać. Podjąłem całkowicie inną decyzję życiową. Jako 17-latek chodziłem na spotkania przedmałżeńskie, bo nie było nic innego w parafii. Niestety – jedyny chłopak w grupie dziewcząt o wiele starszych ode mnie. Spotkania cotygodniowe prowadziła bardzo ładna 30-letnia zakonnica Małgorzata. Widziała, że jestem refleksyjny, zadaję pytania itd. Przyglądała się mi szczególnie. Po niespełna roku zapytała, czy nie chciałbym wstąpić do zakonu. A ja doznałem nagle olśnienia i odpowiedziałem jej: „Oczywiście, chcę!”. No i się zaczęło. Dostałem od proboszcza książkę o św. Stanisławie Kostce. Przeczytałem ją ze łzami w oczach. Już było pewne, że się zdecyduję pójść do zakonu Jezuitów w Starej Wsi koło Brzozowa. Pozałatwiałem wszystko i wstąpiłem do nowicjatu. Klimat mnie oczarował. Dwa lata uczty duchowej. Dyscyplina jak w wojsku – a nawet bardziej. Co dzień msze, medytacje, refleksje po południu i praca w ogrodzie. Książki – olbrzymia biblioteka do przeczytania. Z całego tego duchowego bogactwa mogłem korzystać, ile chciałem. Żyć nie umierać… Byłem szczęśliwy. Współbracia grzeczni, koleżeńscy. Wykazywałem się gorliwością i sumiennością. Mistrz duchowy (magister) był ze mnie bardzo zadowolony. Po dwuletnim nowicjacie wysłano mnie do Krakowa. Pracowałem w Wydawnictwie Apostolstwa Modlitwy na ul. Kopernika 26. Najpierw w księgowości – a potem w księgarni jako ekspedient. Sprzedawałem książki i dewocjonalia. Nie miałem pragnienia być księdzem, ale skromnym braciszkiem zakonnym. I przy tym pozostałem. Z klerykami założyłem zespół muzyczny o nazwie INIGO. Jeździliśmy po parafiach i graliśmy na mszach – a po nich mini koncerty piosenek religijnych. Mam kilka pamiątkowych zdjęć.

 

 

Portrety Papieża i twarz z Całunu Turyńskiego

21 października, 2016